Archiwum 06 stycznia 2015


sty 06 2015 Mój nowy początek
Komentarze (0)

Dobra, przynaję się, wczoraj panikowałam. Przez ostatnie 2 tygodnie byłam przerażona jak nigdy. Moje życie legło w gruzach. Facet poszedł szukać samego siebie. Ale beze mnie. Ja nie mogłam przestać płakać. I bałam się. Bałam się o to, co ze mną będzie. Ale czas przestać się bać. Życie nie opiera się tylko na jednym facecie.

Ja rozumiem, planowaliśmy wspólne życie, mieszkanie, dzieci, studia. Ale czy zrobiłeś przez ostatnie dwa lata jakiś krok żeby było NAM lepiej? Wszystkie pieniądze jakie miałeś, wydawałeś na siebie. Co jakiś czas postawiłeś mi obiad, bo nawet nie było mnie na niego stać.

A właśnie, oto rozdział o tym, jak można być naiwną i zakochaną młodą kobietą. Bo skoro on kocha, to czeka nas świetlista przyszłość. Nie czekała. Ale ja byłam ślepa i teraz siedzę po uszy w gównie.

Od wielu miesięcy nam się nie układało. Ale ja nadal ufałam, kochałam, wspierałam. Razem studiujemy, beze mnie nawet by nie wiedział kiedy ma zaliczenia. Matkowałam mu, chociaż tego nie lubię. Przecież to dorosły facet!

Zacznijmy od tego, że mój były chłopak mieszka z rodzicami, a to mój trzeci rok samodzielnego życia w Poznaniu. Mamusia gotuje mu obiadki, tatuś zalewa bak do pełna. Ma pełną lodówkę, tatuś jest szefem w firmie, więc synowi też znalazł robotę. No ale skoro rodzice dają, to też dużo wymagają. Nigdy nie mogłam nocować w ich mieszkaniu. A jestem bardziej romantyczna niż on i jego - "to ja do ciebie przyjadę, pobzykamy się i potem jadę do domu, bo tam mam rodzinę, obiad na mnie czeka". Tylko że zapewne mówił to jakimś płynnym elfickim, żeby brzmiało, że to rodzice go szantażują i praktycznie nie ma wyboru, musi jechać. A ja nie mam prawa prosić go, żeby został.

A ja poprosiłam go, żeby ze mną zamieszkał po tych dwóch latach i kilkuset samotnych nocach, kiedy przytulałam poduszkę w pustym łóżku, udając że to on leży obok mnie. To nie mogło skończyć się dobrze. Rozpętałam piekło człowiekowi, który sam nie wie czego chce.

Kochanie, dlaczego nie chcesz ze mną zamieszkać? - ciągle kołatało mi się w głowie. A on tylko - ty tego nie rozumiesz. Nie stać mnie na mieszkanie. Rodzice zabiorą mi kieszonkowe, ojciec wyrzuci z pracy. I czym wtedy zapłacimy za mieszkanie? Dobrze mi w domu z nimi, tam mam obiad. Czemu miałbym się wyprowadzać? Nie wiadomo czy nam w ogóle wyjdzie w związku.

No ba, po dwóch latach i tak epickie zdecydowanie. Ja wiem, że się kłóciliśmy. On wydawał wszystkie pieniądze na siebie. Twierdził, że skoro siedzimy razem na zajęciach, to prawie jak randka i później on nie musi ze mną spędzać czasu. Ale dlaczego rodzice mieliby mówić dorosłemu człowiekowi, że nie może zamieszkać ze swoją dziewczyną?

Nawet do nich nie podszedł się zapytać. Tylko tworzył następne teorie, jak to oni go udupią, jeśli się wyprowadzi. No i że go nie stać. Ma zegarek za 5.5 tysiąca na ręce, ubiera się w Zarze i zawsze ma pełny bak...ale nie stać go na połowę czynszu. 

No ok, rozumiem. To zaczęłam inaczej. To skoro i tak nie mogę sypiać w stoim domu, to przynajmniej miejmy wspólny pokój. Ja będę w nim mieszkać, a ty przez połowę tygodnia ze mną. Podzielimy się jakoś czynszem.

Na to też usłyszałam nie.

mariastuart